- Raczej nic odkrywczego (śmiech). Na pewno to, że zespół składa się z 14 totalnie zakręconych muzycznych świrów 🙂 Wszyscy zdecydowali się zaangażować w projekt będący jednocześnie spełnieniem mojego największego marzenia i docelowo mieliśmy zagrać tylko jeden koncert. Jednak los chyba chciał, aby było inaczej, bo połączenie muzyki orkiestralnej z elektroniką i wokalem spotkało się z tak niesamowitym odbiorem, że… GRAMY DALEJ!
- Oj, przecież tak się nie da! Wszystkie są na swój sposób wyjątkowe, z każdym mamy świetne historie i wspomnienia. Chociaż czytając to pytanie, od razu pojawiło mi się w głowie: „Volcano”! Jest to najbardziej elektroniczny (nie licząc pięknego intra na pianie) i odbiegający od orkiestralnego brzmienia utwór. Gdy wraz z Martinem Skowronskim (elektronika) tworzyliśmy do niego brzmienia, użyliśmy takie potężne trąbnięcie słonia, które potem odpowiednio modulowaliśmy. Brzmi ekstra!
- Muzyka towarzyszyła mi już od dziecka, gdy trafiłem do pierwszego stopnia na akordeon i saksofon. Przez te ostatnie 12 lat cały czas idziemy właściwie ramię w ramię. Smutek czy radość – zawsze można przenieść się do innego świata, sięgając jedynie po instrument. Podczas wszystkich projektów poznałem masę ludzi, którzy tylko pogłębili moją miłość do tej dziedziny sztuki. Z częścią z nich dalej się przyjaźnię i jestem im niezmiernie wdzięczny za wszystko. W szczególności za to, że gdy nie byłem czasem do końca przekonany, albo chciałem się poddać, to łapali mnie za rękę i skakali ze mną w jeszcze większą muzyczną głębię. Głębię, z której już teraz nie sposób się wydostać.Z racji wyboru takich instrumentów coraz bardziej zaczęła pociągać mnie magia tkwiąca w orkiestrze i jej podobnych klimatach. Myślę, że dlatego też tak duża cząstka mnie skacze z radości, mogąc działać i śpiewać w tym zespole. Była też fotografia mody i są dalej Polaroidy – sztuki wizualne również plączą się gdzieś w moim życiu. Jednak to właśnie muzyka, dowolność jaką daje, atmosfera na soundcheckach, ci wszyscy ludzie i koncerty… To jest NIEZASTĄPIONE!
- Tak naprawdę największym problemem jesteśmy my sami. A raczej nasze instrumentarium i wielkość zespołu. Organizacja czegokolwiek, aby wszystkim wszystko pasowało, jest praktycznie niemożliwa. Może to potwierdzić fakt, że nie zagraliśmy jeszcze ani jednego koncertu w pierwotnym, podstawowym składzie, na który nie byłoby potrzebne żadne zastępstwo. Również znalezienie na tyle dużej sceny, na której byśmy się pomieścili, jest dość problematyczne (tym bardziej jeśli nie jest się znanym zespołem, który gwarantuje szybki sold-out). Wiele miejsc z którymi rozmawiamy, boi się zaryzykować i oferuje jedynie wynajem w kosmicznych cenach z racji wielkości danej sceny. O znalezieniu salek na próby nie wspomnę. Na koncerty potrzebujemy też dość „przerośniętego” miksera i niemałej liczby sprzętu, aby móc wszystko dobrze nagłośnić. A o wspólnym przemieszczaniu się na dalsze koncerty w dużym składzie aż boję się pomyśleć… Choć może to dlatego, że wciąż mam jeszcze 18 lat. Ale mam nadzieję, że to się zmieni (śmiech).